Majowy weekend, tego roku , wyjechałam na kilka dni...mam mały domek w górach. Spedziłam go przyjemnie, słodkie lenistwo, opalanie, basen , wieczory w ogrodzie ze znajomymi...
3 maja moja mama miała imieniny. Wzięłam małą i poszłyśmy do Kościoła pomodlić się o zdrowie dla niej. Bylo akurat tuż po mszy , więc zderzałyśmy się z tłumem idącym z naprzeciwka. Kościół powoli pustoszał , parę osób w ławkach i przy konfesjonałach...uklęknęlam i ukryłam twarz w dłoniach...nie chodzę do kościoła, rzadko się modlę , bo musiałabym prosić o rzeczy , których religia nie akceptuje, uważa za grzech... Każda wizyta w kościele jest dla mnie wielkim przeżyciem, mam wyrzuty sumienia, że tak pokierowałam swoim życiem...Nagle pomyślalam sobie ,że chcialabym wszystko zmienić...oczyścić się z grzechów, otrzymać błogosławieństwo tak jak robią to wszyscy wierzący ludzie...Nie byłam w spowiedzi ponad 10 lat...podniosłam się z ławki i podeszłam do konfesjonału...
I co ..? Nawet nie mialam okazji wyznać swoich grzechów... bo..nie mam ślubu kościelnego, mąż jest niewierzacy, a to dyskwalifikuje mnie jako "dziecko boże"...dostałam tylko błogosławieństwo i...pierwszy raz odeszłam od konfesjonału bez rozgrzeszenia, nawet małej pokuty...i ostatni. Chciało mi się ryczeć, po chwili w końcu zrozumiałam , że muszę pewne rzeczy zostawić już tak jak są.
Bóg ma fatalnych przedstawicieli na ziemi, powinien zmienić także swoje przykazania , dostosować do zmieniającej się mentalności ludzi, nie mogą być ponadczasowe, bo już nikt nie bedzie w stanie ich przestrzegać.
Próbowałam i cieszę się , że się na to zdobyłam...