Komentarze: 8
Poszedł po kolejne piwo mrucząc przekleństwa pod nosem. Ja pociągnęłam łyk z butelki i zaczęłam szkicować portret dziecka-forma odreagowania na chujnię wokół nas...Dostaliśmy karę, jak na nasze możliwości finansowe, dość sporą...I to jeszcze dziś, kiedy mam dzień do płaczu, wszystko mnie rozczula...łzy siedzą ściśniete w gardle.
Znowu tracę poczucie tożsamości...nie czuję się kobietą...nie czuje się nikim. Mam wrażenie, nieodparte wrażenie, że jestem beznadziejna, brzydka, za gruba, aseksowna, nieatrakcyjna, niezbyt inteligentna, nieprzebojowa, nieutalentowana...niezauważalna...nijaka...
Siedzę nad szkicem portretu i myślę o zapachu bakaliowej babki w bordowej kuchni...o potrzebie ucieczki od rzeczywistości...o potrzebie choć na chwilę opuszczenia tego "realnego świata"...
Ale nie mam gdzie pójść...nie mam nawet z kim się pieprzyć...(o czym ja myślę..??)...Ale to pomaga, naprawde pomaga...jak tamta niedziela, wiosenna niedziela, gdy jadąc taksówką obserwowałam walkę słońca ze śniegiem, i tamta brama, gdzie stukot moich obcasów kruszył magiczną ciszę wilgotnej sieni...Jedno małe szaleństwo, a dało siłę na tyle dni...Tak, jedno małe oderwanie...ucieczka w fantazję...w bajkę...w nierealność...w ulotną chwilę...w ponadczasowość...poza ciasne granice...poza nawiasy moralności...poza ramy zasad...Tylko chwila wyrwana życiu...tylko jedna chwila...kilka godzin...wydartych jak ze snu...Tylko to, proszę...I nic tu nie pomoże...Nie, tu nie chodzi o właściciela bordowej kuchni...Tu nie chodzi o nikogo...Chodzi o kogokolwiek, chodzi o człowieka...o to, by było nas dwoje...i byśmy, któregoś poranka na chwilę ukradli niebu gasnący księżyc...