Komentarze: 2
nic nie potrafię z siebie dać.Nic...wkładam palce do gardła i w konwulscjach staram się wyrzygać choć odrobinę zaangażowania....NIC.totalna pustka, jakby mi nie zależało na całym świecie.A może nie zależy? Tak, na Nim mi nie zależy, ale wrócę tam dla niej, będę zaciskać zęby i odgrywać narzucane mi role. Wtedy rzyganie z obrzydzenia nie będzie już problemem. Bedzie odruchem bezwarunkowym. Do poniedziałku 4 dni, potem transformacja, zmiana konta mailowego, wyłączona komórka, paraliżująco znajomy lęk i spięte mięśnie, oddech tłumiony w ciasnym wnętrzu.....za kilka lat pewnie comeback...a może już nie starczy sił? jestem słaba... podatna na presje...podatna na manipulacje, sugestie, naciski, perswazję....a do tego przeswiadczona o istnieniu lepszego świata...jakiego ? nawet nie jestem w stanie sprecyzować, tylko czuję ,że powinnam robić coś innego, bardziej wzniosłego, może mam spełnić jakąś misję ,tylko coś mnie trzyma i stąd ta potrzeba ucieczki, stąd to przeciwstawianie się obowiazujacym ramom i schematom. To tkwi we mnie, tylko jeszcze nie wiem kiedy i jak da o sobie znać w sposób jasny i zrozumiały....Ten wewnętrzny niepokój i oczekiwanie na COŚ nie pozwalaja cieszyć się z drobiazgów codzienności, nie pozwala pogodzić się z .... mam uczucie spętanych drutem kolczastym skrzydeł... Jeżeli do końca życia nie znajdę TEGO, będę męczyć się i uciekać od siebie samej , uciekać i szukać sensu istnienia....Niepokój we mnie, to wulkan, który wybuchnie energią działania, tylko musi znaleźć TEN CEL.... czasami odczuwam to mniej, czasami przygasa.... kierunkuję wtedy energię na naukę, kolejne pasje, malowanie, sport, szukam ratunku w książkach, w skrajnych zachowaniach i fascynacjach, religiach, muzyce, ludziach, miłości...Ale to dalej szukanie TEGO... Moje cykliczne zapadanie w kolejne "pasje" to własnie szukanie TEGO...
nie wiem, co to jest, ale uniemożliwia mi podjęcie jakiejkolwiek decyzji dotyczącej mojego zycia, dlatego moja najczęstsza odpowiedź to "nie wiem", dlatego odpowiada mi takie tymczasowe zwieszenie w próżni, spokojne oczekiwanie na "sygnał", znak.... drogowskaz....
ale On chce już bym podjęła ostateczną decyzję...Ona potrzebuje mnie...Kocham ją, chcę by była szczęśliwa.... a moje posunięcia tylko ją ranią.... czas mija a ja przegrywam swoją walkę o życie....szczęście....im bardziej chore pomysły tym bardziej mnie zastanawia ich realizacja... zawsze poruszaja coś w środku i odzywa się pragnienie tego CZEGOŚ. Odpływam wtedy w głąb siebie szukając tej nieuświadomionej potrzeby, penetruję zakamarki swojego umysłu, wsłuchuje sie w siebie starając się znaleźć powód takiego zachowania...i nic....nic nie znajduję....ciągle nic...wracam z takich wypraw z pustymi rękoma i znanym niepokojem, który potem jeszcze długo trwa... dlatego tak bliscy mi bohaterowie to Martin Eden, Raskolnikow, Juliusz Cezar..., proza Jacka Londona, Hemingwaya ... i im podobnych...
moze to objawy jakiejs choroby... ale byłam badana....wszystko ok z moja psychiką....
ostatnio zrozumiałam, że nie tęsknię już za miłością....cieszę się, przynajmniej jedno szukanie utopii mi odpadło...
mam za sobą ciężki, burzliwy rok życia, obfitujący w silne przeżycia, róznorakie emocje, wzloty i upadki, poważne decyzje...
chyba muszę odpocząć....