Komentarze: 6
Wyszłam z treningu.W powietrzu czuć wiosnę ,błoto pośniegowe rozpryskiwało się pod stopami, ciepłe, rzeźkie powietrze. A we mnie gorąco...ciało rozgrzane pod trzema bluzami z polaru, kaptur na głowie. Ciepło mokro.. przyjemnie... jakieś dziwne poczucie szczęścia po koszmarnym dniu. Tak ,t o znowu chemia... potreningowe endorfiny... Szłam do samochodu i myślałam... wszędzie chemia, to ona rządzi naszymi uczuciami. Miłośc to chemia, czysta fenyloetyloamina należąca do grupy narkotyków, dlatego "latamy" będąc zakochani... Ogarnia nas euforia, bezsenność, uczuciem nieuzasadnionej radości, pewnością siebie, zaburzeniami łaknienia czy depresją na przemian z ożywieniem i brakiem koncentracji. Zakochani są w stanie amfetaminowego rauszu.Wtedy właśnie wydziela się dopamina ten bajeczny hormon szczęścia....A osławione przyciąganie płci? Przecież to cudowna zasługa feromonów! Nie ma w tym żadnej magii...wszystko chemia... Moja miłość była chemią, moje szczęście taplane w pośniegowym błocie to Ona... Nawet mój orgazm jest chemią...My sami to przecież miliardy związków chemicznych i związanych z tym reakcji. Jesteśmy wytworem chorego naukowca w labolatorium, który wszystko, co miał pod reką wlał do jednej wielkiej menzurki myśląc , że dostanie za to Nobla... Nie kochany... jeszcze musisz trochę nad tym popracować...