Archiwum 19 czerwca 2002


cze 19 2002 alfabet: J - jak ....
Komentarze: 3

tak, tabletki i alkohol...nie najdoskonalsza para:) cały dzień myslałam o J. i tak to się musiało skończyć,trochę się wstawiłam, nie mogłam się doczekać , aż dorwę kompa...aż będę mogła wreszcie wylać uporczywe wspomnienia na ekran ,zamienić w bajty;) po tylu latach...Od kilku godzin leci soundtrack z Matrixa, gdzieś w tle ,cichutko tworząc nastrój wieczoru....

J. epizod mojego życia, miłość krótka, fascynacja, uwielbienie,rysa na sercu, może przerysowana, ale wiem ,że zostawił ślad, cząstkę siebie, gdzieś we mnie.. ..

Poznałam go zaraz po wyjściu ze szpitala, chciałam pogadać z koleżanką, umówiłyśmy się na piwko w pubie... ..............J. przyszedl jak juz byłam bardzo "wesoła", siadł z psem na kolanach i zaczął opowiadać o pobycie w Indiach, nie byl zbyt atrakcyjny, tzn.nie mój typ, totalnie;) , ale słuchaliśmy go wszyscy, padla propozycja by imprezkę dokończyć u znajomego w domu, ja nie chciałam wracać do pustego już wtedy mieszkania, zgodziłam się...bylo świetnie...ogromne mieszkanie, extra klimat, nastrojowa, zmysłowa muzyczka, mój pierwszy i ostatni kontakt z jazzem...,płyta Kayah "Kamień"...tańczylismy przytuleni do siebie...prawie w miejscu...potem poprosił mnie do pokoju obok...zapalil światło...zaczęliśmy rozmawiać, opowiadal o sobie... a ja słuchalaam go z zapartym tchem, podziwiając jego mądrość i zasób wiedzy, na suficie jasno palila się żarówka, nie było żadnego intymnego nastroju, on chyba nawet o to nie dbał...mówił o powodach wyjazdu do Indii , o swoich studiach na ASP, o rodzinie,o religii.....a ja myślałam tylko o jednym ,aby zgasił to cholerne światło i przytulił mnie mocno do siebie...Byłam zmęczona szpitalem, miałam jeszcze lekka gorączkę...a on byl tak cudowny...zaproponowal mi masaż pleców, było to tak naturalne z jego strony, że bez oporów zgodzilam się...bylo mi tak cudownie jak nigdy...wreszcie ktoś o mnie zadbal, zaopiekowal się mną...potem dał mi ręcznik,wzięłam prysznic i wróciłam do pokoju w jego koszuli...leżeliśmy przytuleni do siebie, dalej rozmawialismy....opowiedzialam mu o sobie wiecej niż komukolwiek w życiu i to po paru godzinach znajomości...zasnęliśmy tak niewinnie, w jednym łóżku....nie chciał nic na mnie wymuszać, choć czułam jak walczy sam ze sobą....zostałam na 3 dni.

J. pokazal mi świat z innej strony, tej głębszej  ,fascynującej ,dla mnie po koszmarnych przeżyciach On był jak balsam i korzystalam z każdej chwili, by z nim być. Podziwiałam jego inteligencję, mądrość , imponowal mi...dzieki niemu zrozumiałam wiele spraw, zmieniłam spojrzenie na świat,uwierzyłam, że jest tylko jeden Bóg, a prowadzą do niego wszystkie religie, jakiegokolwiek jest sie wyznania, nie dzieli sie świata na mojego i twojego Boga, dzieki niemu usłyszałam o Sai Babie....opowiadal o spotkaniu z nim godzinami.....patrzałam jak prawie płakał czytając mi wspaniałe opowiadania indyjskich i arabskich pisarzy...nie rozumiałam go do końca, ale fascynacja przerodziła się w miłość nim się spostrzegłam ,nim tego chciałam...nim tego chcieliśmy...Mielismy oboje po 25 lat , a ja mu nie dorastałam do pięt....Jeździlismy razem na "spotkania", coś w rodzaju grupowych terapii, mówił, że to pomoże mi się pozbierać po ciężkich przeżyciach, co weekend pakowalam plecak i jechałam tam gdzie akurat były spotkania, czułam się na początku bardzo obco, potem z czasem było wspaniale,ogólna akceptacja, przyjaźń, której tak mi brakowało....jednak po którymś razie stwierdziłam, że nie wiem co tam robię... przestalam nagle ich wszystkich rozumieć...wracaliśmy do domu pociągiem...nie odzywalismy się do siebie calą drogę, tylko siedzielismy naprzeciwko w pustym ,ciemnym przedziale i trzymalismy sie za ręce...potem na peronie padal snieg a ja powiedziałam ,że muszę odpocząć, że nie mam miejsca na tę miłość...odpoczywałam dzień ,nie moglam bez niego wytrzymać....on tez , napisał list, że podziwia mnie za mądrość życiową i siłę..., prosil o zmianę decyzji.....nie wiedział jak byłam wtedy słaba....

Byliśmy razem jakies 2 miesiące...przychodzil do mnie gdy mieszkałam juz sama....Nie kochaliśmy sie często...ale za to niezwykle...mistycznie, godzinami....tworząc jedno ciało...to uczucie gdy czułam go w sobie i nie musieliśmy się nigdzie śpieszyć...to powolne dochodzenie do ekstazy...niewymuszone....kochałam gdy szeptal pode mną "..o, boże..jesteś niezwykła..."a to On sprawiał ,że taka byłam ,że odkryłam inne płasczczyzny samej siebie...leżeliśmy na tapczanie, słuchaliśmy Dead Can Dance, siedzielismy w kuchni, palilam papierosa , On mówił ...mogłam go słuchać bez przerwy, wiedział wszystko ,znał odpowiedź  na każde moje pytanie...radę na każdy mój problem....

[.....].....................Zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił...podobno wyjechal do K.

Tęsknota po nim była jak najgorszy ból...przychodziły chwile , gdy zwijałam się z tego bólu nie mogąc znaleźć w niczym ukojenia, był tak "fizyczny", że czułam go jak palący ogień w żyłach, jak zaciskajace się palce na szyji ...na pół roku "zniknęłam z życia", choć fizycznie w nim byłam, kupiłam wtedy okolo 50 doniczek z kwiatami...obstawiłam cały dom....chciałam odznaleźć spokój wewnętrzny w kontakcie z przyrodą....malowałam ,codziennie, dużo....spontanicznie..wyładowywałam się ,...."leczyłam" się z niego...najlepiej jak potrafiłam.

 Powoli wracałam do życia...Zdarzalo mi się zwałtownie hamować jadąc samochodem ,bo myslałam ,że przechodził właśnie ulicą...nie, to .ktoś podobny. Teraz wiem, że On nigdy tak naprawdę z niego nie odszedł z mojego życia, pogodziłam się z tym ...ale odszedł ten ból...i już nie wróci, to wiem...na pewno.

aqila : :